Karnawał czyli jak ongiś bawiono się …

Obecnie trwa czas karnawału. Warto więc wykorzystać okazję i przypomnieć sobie ludowe zwyczaje związane z tym czasem. Karnawał, takim jakim znamy go dziś, został rozpropagowany na terenach Polski dopiero w XVII w. według wzorców zaczerpniętych z Włoch i Hiszpanii.

Ten „nowy” styl świętowania przyjął się głównie w miastach, gdzie odbywały się kostiumowe bale zwane redutami, oraz w szlacheckich dworach gdzie wielkim przepychem organizowano uczty połączone z kuligami i polowaniami. A jak wyglądał karnawał na wsiach? Z pewnością dużo skromniej niż w dworach szlacheckich…

Karnawał rozpoczyna się w noc sylwestrową, dawniej zwaną Wigilią Nowego Roku. Z Nowym Rokiem związane były przepowiednie, różniące się w zależności od regionu Polski – m.in. uważano, że w Nowy Rok, jeżeli pierwsze, co zobaczysz to źrebak, znaczy – będziesz zdrowy; jeżeli zobaczysz gęś, spodziewaj się choroby. Starsi członkowie mojej rodziny rygorystycznie przestrzegali zakazu spotkania kobiety, jako pierwszej osoby w dzień Nowego Roku.

W ich przekonaniu spotkanie kobiety w ten dzień przepowiadało, że w nadchodzącym roku wydarzy się coś negatywnego w rodzinie. W niektórych regionach Polski w dzień Nowego Roku odbywało się „wytrzaskiwanie starego roku”. Zwyczaj ten opisał Oskar Kolberg: „fornale rozpoczynali swoje trzaskanie z batów przed dworem właściciela folwarku, potem strzelano z batów przed domem rządcy, następnie proboszcza, by przejść na wieś przed domy co bogatszych chłopów. Wszędzie fornale dostawali pieniądze, za które urządzali sobie wspólną ucztę”.

W Nowy Rok następowało również tzw. godzenie służby. Godzenie służby były to negocjacje nowych warunków pracy na cały najbliższy rok. Negocjacjom warunków pracy towarzyszył specyficzny rytuał, którego obie strony musiały dotrzymać, aby negocjacje się powiodły. Rytuał godzenia służby opisał Oskar Kolberg podając, iż „Gospodarz, jeżeli chce dobrego sługę zatrzymać, sprasza jego krewnych, sadowi ich za stół, stawia wódkę, piwo, gospodyni stawia przekąskę i dopiero czynią ugodę wzajemnych zobowiązań. Parobek lub dziewka mimo największej chęci przyjęcia lub pozostania na służbie nigdy się z tem otwarcie nie wydają; drożą się i wymagają długiego namawiania i ugoszczenia.”

Kulminacją karnawału były zapusty zwane też ostatkami (ludowo mięsopust). Tą nazwą określany jest cały tydzień, liczony od tłustego czwartku do środy popielcowej, poprzedzający post. Te ostatnie dni karnawału zwane były również kusymi czyli diabelskimi, kiedy zgodnie z tradycją, powinniśmy bawić się hucznie i jeść na zapas.

Celem więc było zgromadzenie kalorii niezbędnych do przetrwania okresu postu. Na stołach, w okresie zapustów nie mogło zabraknąć tłustych słodkości – pączków, oponek, racuchów, faworków/ chruścików. Podawano również bliny i pampuchy- u mnie zwane pyzami. Pączki i ciasto drożdżowe nadziewane były słoniną i smalcem.

Szczególnie hucznie obchodzono ostatni dzień karnawału– wtorek. Dzień ten ma kilka określeń w zależności od regionu Wielkopolski. W Poznaniu zwany jest podkoziołkiem, gdyż wtorkowa zabawa odbywała się „pod koziołka”, czyli pod wyrzeźbioną z drewna, ziemniaków lub brukwi głową kozła. Obok głowy kozła stawiano talerzyk, na który panny musiały położyć określona sumę pieniędzy, by zatańczyć z kawalerem. Była to forma okupu za stan panieński.

Wierzono, że im wyższą kwotę panna pozostawi na talerzyku, tym szybciej wyjdzie za mąż. Czasami podkoziołka zwano „naguskiem”. Pieniądze pozostawione na stole obok głowy kozła przeznaczane były na wykup odzieży dla niego. W miarę gromadzenia funduszy „nagusek” zyskiwał kolejne elementy jego odzieży.

We wschodniej części Wielkopolski wtorkowa zabawa nosi nazwę „śledzik”. Zgodnie ze zwyczajem, na salę gdzie trwała ostatnia karnawałowa zabawa, o północy wchodził przebieraniec w kożuchu odwróconym na lewą stronę, przystrojony kolorowymi wstążkami i świerkowymi gałęziami. W ręku trzymał sznur, do którego przywiązany był śledź. Tym swoistym „biczem” bił wszystkich, którzy po północy, już w środę popielcową, nadal bawili się.

Inny ostatkowym zwyczajem wielkopolskim było tzw. wywożenie młodożeńcowej. Zwyczaj ten polegał na wywiezieniu przez starsze kobiety młodych mężatek do pobliskiej karczmy celem wkupienia się w grono mężatek. Uczta odbywała się na koszt młodych mężatek. Na zwyczaj ten niechętnie patrzyli przedstawiciele kościoła, gdyż miał miejsce już w środę popielcową.

Tradycją ostatkową w niektórych rejonach Wielkopolski były również korowody przebierańców składające się zazwyczaj z bociana, kozy, niedźwiedzia, dziada, baby i diabła. Kolędnicy w każdym domostwie odgrywali żartobliwe scenki, śpiewali pieśni i wygłaszali oracje, czyniąc przy tym wiele hałasu. Każda z postaci miała swoje znaczenie. Koza, uznawana za symbol płodności, bodła wszystkich dookoła, co miało zapewnić pomyślność. Postać odgrywająca niedźwiedzia odziana była w wywrócone na wierzch futro i owinięta była grochowinami, w ludowych wyobrażeniach symbolizującymi bezpłodność. W powiecie żnińskim na zakończenie kolędowania palono grochowiny na niedźwiedziu, symbolicznie unicestwiając martwy okres roku, jakim jest zima.

Kościół katolicki niechętnie patrzył na zabawy okresu karnawału zwłaszcza, gdy zahaczały o okres postny. W podaniach ludowych pozostały więc opowieści o grzesznikach, którzy nie skończyli świętować w terminie. Porywani byli przez diabły lub zwodziły ich na manowce topielice. Ot tak ku przestrodze …

Ilustracja: Czesław-Wasilewski „Wesoła-Sanna”


Żródło: http://alewielkopolska.blox.pl/2015/01/Staropolski-karnawal.html