Przez cały okres międzywojenny Polskę i Rumunię łączył sojusz wojskowy, bardzo dobre stosunki polityczne. Dnia 3 III 1921 r., w Bukareszcie, została zawarta konwencja o przymierzu odpornym, w której państwa zobowiązały się wspierać w przypadku zagrożenia ich granic wschodnich. Celem sfinalizowania konwencji wojskowej i dla zamanifestowania przyjaźni polsko-rumuńskiej, Józef Piłsudski udał się 12 IX 1922 r. do Rumunii.
W następnym roku rewizytę w Polsce złożyła rumuńska para królewska. Dnia 24 VI 1923 r. z oficjalną wizytą do Warszawy przybył król Ferdynand I ze swoją małżonką – Marią. Wzajemne wizyty dostojników obu państw budziły zainteresowanie Rumunią polskiej opinii publicznej. Szerokim echem odbiła się w Polsce śmierć króla Ferdynanda I (20 VII 1927 r.). W dniu 24 VII, w warszawskim soborze prawosławnym, odbyło się uroczyste nabożeństwo żałobne z udziałem m.in. Marszałka Józefa Piłsudskiego i przedstawicieli dyplomacji.W dniu 20 VIII 1931 r. przybył do Polski brat króla rumuńskiego Karola II – Książę Michał, generał dywizji i generalny inspektor sił zbrojnych Rumunii, który zapoznał się ze stanem lotnictwa polskiego.
Tradycja współpracy wojskowej
Już w 1922 r. Marszałek Józef Piłsudski został dowódcą honorowym jednego z oddziałów piechoty armii rumuńskiej, który otrzymał nazwę 16. Regiment Piechoty Rumuńskiej imienia Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego.
Jednym z najbardziej znaczących gestów przyjaźni ze strony rządu polskiego w stosunku do władz Rumunii, było mianowanie rumuńskiego króla Karola II, jako pierwszego cudzoziemca, dowódcą honorowym polskiego 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej. Stało się to podczas oficjalnej wizyty króla Karola II w Polsce w dniach 26 czerwca do 1 lipca 1937 r. Władze polskie postarały się, aby wizyta miała szczególnie uroczystą oprawę.
Kulminacyjnym punktem wizyty była wizyta w Poznaniu, a właściwie w Biedrusku, gdzie najpierw 28 czerwca, król obejrzał pokazy walki różnych formacji Wojska Polskiego, w tym piechoty, artylerii, czołgów, kawalerii, a nawet lotnictwa, a następnego dnia objął dowództwo nad 57. pp. Towarzyszył mu m.in. książę Michał.
Najbardziej uroczystą chwilą tego dnia, było udekorowanie pułkowego sztandaru orderem Michała Walecznego III klasy, który jest najwyższym wojskowym orderem Rumunii.
28 czerwca 1937 roku Prezydent RP Ignacy Mościcki nadał 57. Pułkowi Piechoty Wielkopolskiej nazwę „57. Pułk Piechoty Karola II Króla Rumunii”.
Czasy II wojny światowej
Druga wojna światowa i szybki napór wojsk niemieckich spowodowały liczny exodus ludności polskiej do Rumunii i na Węgry. Granicę polsko-rumuńską, a także polsko-węgierską przekraczali w tych dniach wrześniowych wojskowi oraz cywilni.
Rumunia podczas II wojny światowej po dwuletnim okresie nominalnej neutralności, w trakcie rządów Iona Antonescu, dołączyła do Państwa Osi w czerwcu 1941. W sierpniu 1944 roku kierowany przez króla Michała I zamach stanu doprowadził do usunięcia dyktatury Antonescu i sprawił, że kraj do końca wojny został po stronie Aliantów. Mimo tego sojuszu i zwycięstw Wielka Rumunia nie mogła przetrwać i utraciła część swego terytorium na rzecz ZSRR (obecnie Mołdawia i Ukraina) oraz Bułgarii.
Zatrzymajmy się jednak w 1939 roku., który zweryfikował postawy sojuszników Polski. 17 września 1939 roku Prezydent RP Ignacy Mościcki, Naczelny Wódz Edward Śmigły-Rydz i premier RP Felicjan Sławoj Składkowski wraz z rządem przekroczyli w późnych godzinach wieczornych granicę z Rumunią, gdzie zostali internowani w Craiova. Rumunia zaczęła jednak stawiać warunki. Polski rząd, jak i wszystkie osoby pełniące funkcje publiczne znajdujące się na terenie Rumunii zrzekną się swoich uprawnień i jako osoby prywatne przedostaną się do Francji.
Pretekstem do internowania polskich władz stała się działalność polskich polityków, którzy chcieli z Rumunii zarządzać Polską ogarniętą wojną. Konieczne do dalszego funkcjonowania kraju było wyznaczenie polskich władz, które znajdowałyby się poza zasięgiem obu agresorów. Na prezydenta został mianowany Władysław Raczkiewicz, który z kolei na premiera nominował gen. broni Władysława Sikorskiego.
Początkowo władze rumuńskie chciały lokować Polaków w okolicach Fokszan
i Barladu, jednakże koncepcja ta szybko została zarzucona i nową lokalizacją miała być delta Dunaju. Na miejsce głównego ośrodka wybrano najpierw Tulczę a potem przeniesiono ją do Babadag, gdzie zorganizowano 11 obozów. Jak pisał Tadeusz Dubicki: „W listopadzie 1939 (według rumuńskich danych) funkcjonowały a trenie Rumunii 32 obozy, poza okręgiem Badadag obozy żołnierskie znajdowały się w: Turnu Severin, Târgu Jiu, Craiovie, Calafat, Râmnicul Vâlcea, Caracal, Slatinie, Piteşti, Câmpulung Muscel, Râmnicul Srat, Urziceni, Strehaia, Comişani. Wśród ponad 19 tysięcy wojskowych było 802 oficerówkadry i 2,5 tysiąca podoficerów. W obozach oficerskich przebywało 25 generałów, ponad 2,5 tysiąca oficerów oraz 300 podoficerów i żołnierzy. Obozy oficerskie znajdował się w Băile Herculane (obóz generalski), Călimăneşti, Dragasani, Balş, Corabii, Ocnele Marii, Roşiori de Vede, Govora, Drgoslavele i Braszowie”.
Tak wyglądała sytuacja jeśli chodzi o wojskowych. Natomiast, pomimo, że prawo międzynarodowe nie przewidywało internowania władz polskich, tak się jednak stało. Wobec nacisków z zewnątrz, Rumuni zatrzymali na swoim terytorium kilkudziesięciu przedstawicieli polskiego rządu. Wśród nich byli między innymi prezydent Ignacy Mościcki, premier generał Felicjan Sławoj-Składkowski i wszyscy ministrowie jego rządu.
O ludności polskiej ludności cywilnej Dubicki pisał tak:
„Osoby cywilne nie podlegające internowaniu, znalazły schronienie w ośrodkach miejskich (w lutym 1940 cywile rozlokowani byli w 93 miejscowościach). Największe skupiska znajdowały się w Ploeşti, Bukareszcie, Călăraşi, Strehaia, Râmnicul Vâlcea, Călmaneşti, Piteşti, Mieszkający w nich pozostawali na wolnej stopie, uzależnienie od rumuńskiej strony polegało na pobieraniu wypłacanych im tzw. alokacji, czyli zapomóg finansowych, początkowo bardzo znaczących. Wynosiły one miesięcznie dla osób dorosłych 3000 lei, dla dzieci 1500, podczas gdy miesięczna pensja urzędnika rumuńskiego oscylowała wokół 2500 lei”.
Polacy w Rumunii przebywali kilka miesięcy, a maksymalnie rok. Tak było w przypadku zarówno wojskowych, jak i cywilów. Wojskowym w sposób dość zorganizowany, dzięki aktywnej działalności wojskowego attachatu RP w Bukareszcie zostali ewakuowani. Była bowiem na to nieoficjalna zgoda władz rumuńskich. Część z nich trafiła do Francji, część na Bliski Wschód. Szacuje się, że około 5 tysięcy Polaków wróciło do okupowanej Polski, najczęściej do Generalnego Gubernatorstwa. Reszta wojskowych, która pozostała w Rumunii, po dojściu do władzy Iona Antonescu została przekazana Niemcom, i do końca wojny przebywali w niemieckich obozach jenieckich.
Polscy żołnierze podejmowali próby ucieczek z obozów. Bardzo często były one spektakularne, ale przede wszystkim skuteczne. Oto opis jednej z nich, którą wspomina Władysław Kisielewski (opis pochodzi między innymi z jego książki o losach polskiego dywizjonu bombowego w Anglii, a nosi ona tytuł „Podróż bez biletu”).
Pierwsza partia uciekła z obozu w bardzo prosty sposób. Wyciągnęli z szopy wielką beczkę na kółkach służącą normalnie do przewożenia wody. Władowali rzeczy do środka i ciągnęli ją krzycząc po rumuńsku: „Apa!” [woda]. Wartownik przekonany, że jadą po wodę, otworzył bramę i wypuścił całe towarzystwo. W piętnaście minut później wymaszerowała z obozu duża grupa żołnierzy, niosąc na plecach deski ze specjalnie w tym celu rozebranego budynku. Prowadził ich kolega przebrany w mundur rumuńskiego strażnika. I tych wartownik wypuścił również bez przeszkód. Mniej więcej w tym samym czasie kilkunastu lotników kąpiących się w Dunaju, odpłynęło spokojnie poza obręb obozu w łódkach wypożyczonych za leje od tubylców. Wartownik pilnujący gromady plażowiczów był święcie przekonany, że się potopili, bo na brzegu zostały ich rzeczy, czyli najgorsze mundury, jakie znaleźć można było w obozie. Ostatni oddział wyszedł z obozu w ubraniach robotników, reperujących zniszczone ogrodzenie”.
Jak podaje Tadeusz Dubicki w Rumunii zostało około 4 tysięcy osób, przy czym wśród nich byli również ci, którzy przybyli znacznie później, niż we wrześniu 1939 r. Wśród osób, które pozostały do końca wojny w Rumunii byli również przedstawiciele polskiego rządu, a wśród nich: Eugeniusz Kwiatkowski (wicepremier), tacy ministrowie jak: Emil Kaliński, Juliusz Ulrych, Antoni Roman czy gen. Tadeusz Kasprzycki, Wacław Kostek-Bierancki i Józef Beck. Ten ostatni – minister spraw zagranicznych – zmarł w Stăneşti 5 sierpnia 1944 r.
Na terenie Rumunii zatrzymany został również prezydent Ignacy Mościcki. Miejsca, w których był internowany to między innymi Bicaz oraz Craiova. Udało mu się jednakże wyjechać do Szwajcarii. Było to już 25 grudnia 1939 r. Inni spróbowali uciec i to z pozytywnym skutkiem. Tak było w przypadku Edwarda Śmigłego Rydza, Felicjana Sławoja Składkowskiego, Witolda Grabowskiego, Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego, Juliusza Poniatowskiego czy Michała Grażyńskiego.
Przebywający pierwotnie w Czerniowcach (dziś miasto na Ukrainie, w tamtym czasie było w granicach Rumunii, stolica Bukowiny) minister Józef Beck, zakwaterowany został w gmachu rezydenta królewskiego. 18 września 1939 r. odmówił podpisania deklaracji, w której w czasie przejazdu przez Rumunię cały rząd polski zrzekłby się wszelkich uprawnień zarówno konstytucyjnych, jak również politycznych i administracyjnych. Otrzymał obietnicę spotkania z ministrem Gafencu, dlatego też przetransportowano do miejscowości Slănic, ale zamiast spotkania został internowany. W październiku 1939 r. przewieziono go do Braszowa, gdzie towarzyszyła mu żona i pasierbica. Zamieszkał tam w hotelu i był pilnowany przez rumuńską policję. W październiku 1940 próbował ucieczki do Turcji, ale bez powodzenia trafił za tę próbę do aresztu. Od listopada 1940 zamieszkiwał na przedmieściach Bukaresztu. W 1942 r. zapadł na gruźlicę, która postępowała dość szybko. Wiosną 1944 r. nie był w stanie samodzielnie się poruszać.
Po alianckich nalotach na Bukareszt, został z rodziną przetransportowany do Stăneşti, gdzie zamieszkał w budynku szkolnym, który nie był wówczas użytkowany. Tam też zmarł. Pochowano go w Bukareszcie w wojskowej części cmentarza prawosławnego. Pochówek miał oprawę wojskową, z udziałem rumuńskiej gwardii królewskiej. Ceremonii pogrzebowej przewodził pastor Kaliński, węgierskiego pochodzenia. W 1991 jego szczątki sprowadzono do Polski i pochowano na Powązkach.
Drogi ucieczki do Francji
Jak w swoim opracowaniu historycznym przedstawia drogi ewakuacyjne polskich żołnierzy w 1939 roku przedstawia Marek Korczyk (warhist.pl): „Główna trasa ewakuacyjna żołnierzy polskich internowanych w Rumunii i na Węgrzech biegła do Francji przez Jugosławię oraz Włochy. W przypadku Jugosławii – przychylnej Polsce i niezwiązanej żadnymi umowami z III Rzeszą – przewóz polskich żołnierzy nie stanowił większego problemu. Ułatwił to fakt, że już 5 września 1939 Jugosławia ogłosiła formalną neutralność, próbując odciąć się od wojny w Europie. Czas pokazał, iż Jugosławia nie mogła liczyć na spokój – w 1941 roku stała się celem niemieckiej ofensywy. Na przełomie 1939 i 1940 roku jej status oraz postawa władz sprzyjały Polakom, a tranzyt żołnierzy polskich był w pełni tolerowany przez miejscową administrację.
Inaczej wyglądały związki z drugim ze wskazanych krajów tranzytowych. Włochy rządzone przez Benito Mussoliniego były sojusznikiem hitlerowskich Niemiec, ale w 1939 roku nie były jeszcze zaangażowane w wojnę. Włoskie społeczeństwo – a co ważniejsze, nawet włoska dyplomacja i administracja – były bardzo przychylne Polakom i zapewniły żołnierzom Wojska Polskiego wsparcie.
Szczególnie pomocne okazało się włoskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a zwłaszcza kierujący nim Galeazzo Ciano. Ciano, jako zięć Mussoliniego, miał duże wpływy w partii faszystowskiej, a prywatnie utrzymywał przyjacielskiej relacje z polskim ambasadorem we Włoszech, gen. Bolesławem Wieniawą-Długoszowskim (na zdjęciu powyżej). Wieniawa z kolei wykorzystał pewien administracyjny fortel, by przekonać Włochów, iż przewóz polskich żołnierzy nie stoi w sprzeczności z ich sojuszniczymi zobowiązaniami. Ewakuacja do Francji była określana jako sprawa stricte cywilna, zrealizowana w formie „przejazdu robotników”. Rzecz jasna tymi „robotnikami” byli polscy żołnierze.
Gdy Wieniawa udał się do Ciano z prośbą o pomoc, okazało się że Włoch był doskonale zorientowany w sytuacji. Od razu stwierdził (cytat za: Włodzimierz T. Kowalski, „Tragedia w Gibraltarze”): „Tak, znam ten problem waszych robotników w Rumunii i na Węgrzech… już mi o tym meldowano. […] Nie widzę specjalnej trudności… dam instrukcję na Rumunię i Węgry… trzeba będzie wzmocnić personel naszych konsulatów, gdyż nie są one obliczone na taką ilość wizy… mój caro Wieniawa, proszę liczyć na mnie… proszę mnie informować o trudnościach, jakie Pan napotyka… jestem zawsze gotów Panu pomóc… proszę jedynie nie stwarzać dla nas problemów natury politycznej, Pan mnie rozumie? Proszę również, by ci robotnicy nie stwarzali problemów turystycznych, jadąc tranzytem przez Włochy, inaczej będę miał interwencję ze strony podestów [wojewodów]”.
Takie postawienie sprawy pokazywało z jednej strony, iż Włosi mieli dość elastyczne podejście do sojuszu z Niemcami (przynajmniej na tym etapie II wojny światowej), z drugiej, iż tradycyjnie dobre relacje polsko-włoskie znalazły ujście w konkretnych działaniach. Ciano (na zdjęciu powyżej) nie był zresztą jedynym wysoko postawionym urzędnikiem, który zadeklarował swoje wsparcie. Zastępca włoskiego szefa Sztabu Generalnego, gen. Mario Roatta, był w przeszłości attache wojskowym w Warszawie i miał świetne doświadczenia z pobytu w Polsce. Dlatego zapewnił podpułkownika Mariana Romeyko, polskiego attache we Włoszech, iż zapewni wsparcie przy przerzucie polskich żołnierzy do Francji. Co ciekawe, Roatta w przyszłości będzie współorganizatorem przewrotu, który pozbawi Mussoliniego władzy. W spisek zamieszany był także Ciano, który postanowił wystąpić przeciwko teściowi. Być może – choć teza ta wymagałaby solidniejszych podstaw – ich postawa względem „polskich robotników” była zwiastunem sprzeciwu wobec polityki faszystów i sojuszu z nazistowskimi Niemcami.
W praktyce pomoc włoska była konkretna – na stacji granicznej z Jugosławią oczekiwał specjalny pociąg z dwoma wagonami dla „polskich robotników”. Kursował on na trasie Postumia-Mediolan-Modane. Ponadto włoskie koleje państwowe wydawały polskim „robotnikom” bilety na kredyt, co było o tyle istotne, gdyż często Polakom brakowało i gotówki, i dokumentów. Tak czy inaczej, przejazd przez Włochy funkcjonował bardzo dobrze, a polscy żołnierze mogli dzięki niemu przedostać się do formowanych we Francji Polskich Sił Zbrojnych.
Dla wszystkich było oczywiste, że Polacy jadą do Francji, by kontynuować walkę z Niemcami. Dlatego też niemieccy dyplomaci nieustannie protestowali w Rzymie przeciwko tranzytowi polskich żołnierzy. Ich protesty były jednak bezskuteczne – Włosi, konsultując się z polską ambasadą, mieli gotowy szereg wymówek i wykrętów, którymi skutecznie oddalali protesty Niemców. Jak pokazały dane statystyczne, ewakuacja ta była kluczowa dla utworzenia odpowiednich kadr w Polskich Siłach Zbrojonych na Zachodzie. To dzięki niej ok. 43 tys. polskich żołnierzy zyskało okazję do dalszej walki o wyzwolenie swojego kraju spod hitlerowskiej okupacji”.
Opracował: Przemysław Walewski
Zdjęcia: źródła archiwalne
[1] Historia 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej sięga Powstania Wielkopolskiego. 17 lutego 1919 r. w Biedrusku pod Poznaniem przystąpiono do formowania 3. Pułku Strzelców Wielkopolskich, a jego zalążki wydzielono z 1. Pułku Strzelców Wielkopolskich. Kadra oficerska złożona była z oficerów dawnych armii państw zaborczych. Jego pierwszym dowódcą został ppłk baron Arnold Szylling, dawny oficer armii carskiej.