Dlaczego epidemia dżumy, która w XIV wieku zdziesiątkowała Europę, praktycznie oszczędziła Polskę? Czy nasz kraj w swojej historii mierzył się z epidemiami takimi jak koronawirus? Jak Polscy władcy reagowali na zbliżającą się zarazę? Te i inne kwestie wyjaśnia w rozmowie z nami dr Katarzyna Pękacka-Falkowska z Katedry i Zakładu Historii i Filozofii Nauk Medycznych Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu w rozmowie z Wojciechem Szczęsnym na łamach polskatimes.pl.
Czy w przeszłości na terytorium naszego kraju często rozprzestrzeniały się poważne choroby zakaźne, czy też w porównaniu z innymi państwami, mieliśmy więcej szczęścia?
– Polska, tak jak inne państwa europejskie, regularnie padała ofiarą epidemii chorób zakaźnych. Spośród tych, które nękały ziemie Rzeczypospolitej do XVIII wieku, najniebezpieczniejsza była z pewnością dżuma. W latach trzydziestych i czterdziestych XIX wieku ludność zamieszkującą ziemie polskie pod zaborami wyniszczała cholera. Pierwsze dziesięciolecia XX wieku to z kolei epidemie tyfusu i czerwonki. W latach 1918–1919 mieszkańców kraju dziesiątkowała hiszpanka. Żeby jednak nie wyliczać dłużej; jeżeli w jakimś kraju lub na jakimś terytorium, z którym Polska utrzymywała mniej lub bardziej bliskie kontakty – bez względu na to, czy kontakty te były dobrowolne, jak na przykład w przypadku wymiany handlowej, czy miały charakter wymuszony, jak w przypadku wojen i przemarszów wojska – wybuchała epidemia jakieś choroby zakaźnej, to w końcu patogen trafiał i do nas.
Jeżeli dżuma faktycznie oszczędziła ówczesne Królestwo Polskie, to jakie mogły być tego przyczyny?
– O tym, że zaraza dotarła do Polski później niż do Francji, Anglii czy na zaalpejskie tereny Świętego Cesarstwa Rzymskiego, zaważyło słabsze „usieciowienie” regionu. Dżuma rozprzestrzeniała się wzdłuż szlaków handlowych, dlatego najpierw trafiła do Prus. Do Gdańska „przypłynęła” najprawdopodobniej na pokładach statków handlowych związku hanzeatyckiego, do Torunia „przyjechała” natomiast w wozach kupców z Frankonii i Westfalii. Dopiero stamtąd ruszyła na południe, trafiając w końcu do Krakowa. I rzeczywiście, także w kolejnych stuleciach mór trafiał na ziemie Rzeczypospolitej przede wszystkim z towarami przywożonymi przez handlarzy, z reguły była to jednak droga południowo-wschodnia. Nie można oczywiście zapomnieć o uciekinierach z objętych epidemią obszarów, którzy salwowali się ucieczką na niedotknięte chorobą tereny, oraz o przemarszach różnych armii.
Fragment wywiadu Wojciecha Szczęsnego. Całość do przeczytania TUTAJ